Nieodzownym elementem ówczesnego świata pełnego przepychu jest bezdenna pustka. Niesamowicie trudna do wypełnienia na własną rękę, a tym bardziej za pomocą stale zawodzących nas bliźnich. Miłość, ponoć dozgonna, podejrzanie szybko przemija, odchodzi, tam gdzie jej wygodniej, pozostawiając krwawiącą duszę z rozrastającą się studnią cierpienia. Wrzucając do niej pomniejsze przyjemnostki, starasz się karmić swoje ego, podbudowywać własną wartość. Coraz to nowsi znajomi mają zalać ją falą optymizmu, przynieść ukojenie zszarganym nerwom w ciągu dnia, by i tak finalnie dotrzeć do sączącego emocje dna. W nocy znów jesteś sam, karmiąc ból i emocjonalny chaos.
Poszukujesz ulgi w różnych zabawach, używkach. Próbujesz odnaleźć siebie wśród odmiennych grup społecznych. Ci bogaci wydają się idealnym targetem, który mógłby przelać na ciebie swoją głośno rozdmuchiwaną, krzykliwą wręcz radość. Sztucznie napompowaną wystawnymi dodatkami podnoszącymi poczucie własnej godności, zaprawionymi środkami uszczęśliwiającymi, tłumiącymi wewnętrzne katusze. Przyjaciele akademiccy niezmiennie potrafią dodać Twej marnej egzystencji powagi dzięki wyważonym rozważaniom natury filozoficznej, snujecie refleksje nad złożonymi zagadnieniami, choć w rzeczywistości nie potraficie wieść nawet średnio marnego życia. Coraz to kolejne obiekty westchnień rozdrapują niezabliźnione rany. Jesteś nikim. Zwykły szary człowiek, otoczony równie szarymi ludźmi.
Autor przedstawia nam głównego bohatera „Zabij mnie…” w krytycznym momencie jego życia. Zostawiony przez swą kobietę stara się uporządkować chaos, który nastał w jego dotąd emocjonalnie zorganizowanej przestrzeni. Próbuje wszystkiego, by wrócić na odpowiednie tory. Na swej ścieżce napotyka sporo charyzmatycznych postaci, prowadzących go w różne rejony rozważań, pchających w abstrakcyjne wręcz wydarzenia.
Groteskowa, wysoce artystyczna powieść, łącząca w sobie mnóstwo kontrastów. Realizm fantastyczny na najwyższym poziomie. Czytając tę historię niemalże stawały mi przed oczyma postaci z życia codziennego. Emocje towarzyszące lekturze są nie do podrobienia – momentami miałam ochotę walnąć książką w ścianę, tak irytowała mnie wykreowana przez Ejzaka śmietanka towarzyska. Ich dialogi były paskudne, aczkolwiek spisane cudownym językiem. Książka całościowo jest przemyślanym konceptem, prowadzi do widowiskowego finału i wywołuje masę sprzecznych odczuć.
„Zabij mnie…” jest niebanalną i wartościową prozą, pozostawiającą czytelnika z masą refleksji natury egzystencjalnej. Otwiera oczy na wiele zagadnień i ściąga płaszcz krzywdzących uprzedzeń. Otula mrocznym, depresyjnym kokonem wprowadzając w letargiczny stan, z którego ciężko się wykaraskać. Myślę, iż każdy czytelnik zinterpretuje ją inaczej, na podstawie swych własnych, życiowych doświadczeń.
Współpraca z wydawnictwem Abyssos
Powieść objęta patronatem medialnym Suspense_books