Urocze amerykańskie miasteczko Rockville, lata osiemdziesiąte, początek grudnia. Ulice zostały pokryte białym puchem, zewsząd migocą kolorowe światełka i niezliczone ilości ozdób bożonarodzeniowych. Zapach cynamonu i goździków z okolicznych kawiarni wypełnia nozdrza. Wszystkie te doznania wpływają na wesoły humor mieszkańców, którzy to przechadzając się tanecznym krokiem, podśpiewując pod nosem świąteczne kawałki, poszukują prezentów dla najbliższych. Dzieci radośnie zabawiają się na karuzelach, a ich oczy lśnią niczym neony, nie tylko za sprawą wszędobylskich lampeczek, lecz również z ekscytacji towarzyszącej nadchodzącemu, corocznemu spotkaniu ze Świętym Mikołajem.
Ach, Święta Bożego Narodzenia to magiczny czas, niosący same przyjemne konotacje… do momentu, aż na scenę wkracza ten jeden podejrzany typ…
Stojąc w niebotycznej kolejce do Świętego Mikołaja dwunastoletni Dave traci nadzieję, iż i jemu skapnie się jakaś paczuszka.
Na szczęście z prezentową pomocą przychodzi mu drugi, zaniedbany, z brudnym i połatanym worem, dziwny Mikołaj, na domiar wszystkiego – zbunkrowany w ciemnej alejce. Szepce coś do niego, nawołuje „niech no jakiś gnojek tu podejdzie, komu prezencik he he he”. Totalnie nieprzyjemny typ, ale ma prezenty, więc trzeba skorzystać oczywiście.
Tłumaczyć raczej nie trzeba, iż prezenty raczej przysporzą więcej kłopotu, aniżeli pożytku, a śmierdzący czosnkiem, fajkami i kiełbasą Mikołaj będzie poszukiwany przez federalnych.
Tak rozpoczyna się historia, która spisana świetną prozą, stylizowaną na tę z lat osiemdziesiątych sprawi Wam niemałą frajdę! Książka skategoryzowana jako horror, łączy jednak w sobie międzygatunkową eksplozję szybkiej
eksplozję szybkiej sensacji wypełnionej pościgami, z misternie uknutą intrygą kryminalną i dochodzeniem. Całość dopełni ciekawe tło społeczne i wątki obyczajowe z nutką romansu. Narracja jest trzecioosobowa, jednak skupia się w dużej mierze na perspektywie dwunastoletniego chłopca, który sprawi, iż sami niemalże cofniecie się do lat dzieciństwa. Czytając „Santa Clowna”, czułam się, jak mała ja podglądająca jednym okiem filmy, które leciały tuż po Kevinie w TV. Rodzice kazali już spać, aczkolwiek nadmiar bożonarodzeniowych emocji nie pozwalał jeszcze zmrużyć oka. Nostalgiczny zatem ten nasz „Santa Clown”.
Julius Throne jest polskim autorem, który potrafi oszukać i zwieść na manowce – w życiu bym nie powiedziała, iż książkę napisał Polak! Amerykański vibe lat osiemdziesiątych jest namacalny, dajesz się wciągnąć w ten świat i w ani jednym wersie o nim nie zapomnisz. Czarny humor Santa Clowna, jego wredne odzywki i suchary rzucone to tu, to tam mega mnie uwiodły. Parszywy z niego gość, nie do zapomnienia.To taka bajka z dreszczykiem dla dorosłych, rzucająca oczko w kierunku rasowych horrorów właśnie z lat osiemdziesiątych, tych w stylu klasy B. Aż chciałoby się rzec z fenomenalną grą aktorską – bo tak właśnie można się poczuć podczas lektury – jak na seansie. Takich książek świątecznych na naszym suspensowym rynku brakowało, w końcu jest, więc ja z miłą chęcią Wam ją polecam (czytajcie nawet poza sezonem!), a co więcej z olbrzymią radością jej patronuję.