
Pamiętasz od jakiej książki zaczęła się Twoja fascynacja mroczniejszą literaturą?
W moim przypadku przełomowym tytułem, który miał ogromny wpływ na kształtowanie moich preferencji czytelniczych była książka Jacka Ketchuma pt. „Dziewczyna z sąsiedztwa”. Nie pamiętam w jaki sposób niniejsza powieść znalazła się na mojej półce, ale do dziś jestem w stanie przywołać emocje towarzyszące lekturze. Autor nie przebiera w cudnych frazach, pisze bardzo surowo, aczkolwiek w moim uznaniu ten styl wpływa na poczucie realizmu pochłanianej przez czytelnika historii. „Zabawmy się u Adamsów” Mendal’a W. Johnson’a nie bez powodu porównywana jest z powieścią grozy Ketchuma. Podobna tematyka, ale zupełnie odmienne podejście do tematu same proszą się o zestawienie tych tytułów w jednym wpisie, nie unikając przy tym porównań i kontrowersyjnych dyskusji. Gdy Wydawnictwo Vesper wydało dwa lata temu Adamsów, bookstagram został podzielony na dwa skrajne obozy „Ketchum vs Johnson”. Od tamtej pory zapragnęłam przeczytać i przekonać się na własnej skórze, która proza będzie bliższa memu grozolubnemu sercu. Powieść wyszła w 1974 roku, czyli wcześniej niż „Dziewczyna z sąsiedztwa” Ketchuma. Większość z Was w ankiecie podała, iż zna tylko ten drugi tytuł, który został inspirowany historią Sylvii Likens.
Zacznijmy od fabuły:
Rodzice trzynastoletniego Bobby’ego i dziesięcioletniej Cindy Adams wyjeżdżają na tygodniowe wakacje do Europy, postanowili więc pozostawić swój dom i dzieci pod opieką dwudziestoletniej studentki Barbary. Wraz z trójką swoich przyjaciół mieszkających w sąsiedztwie z braku ciekawszego zajęcia zdecydowali się zabawić i uwięzić opiekunkę na czas nieobecności swoich staruszków. „Wolna piątka” korzysta z wolności na tyle, że z pozoru niewinna gra wymyka się nieodwracalnie spod kontroli. Fantazja i czyny młodocianych zadziwiają, szczególnie, iż ich sadystyczne zapędy rozwijają się z godziny na godzinę.
Nie da się odmówić pisarskiego sznytu Johnsonowi, którego narracja jest spisana o wiele bardziej kwiecistym językiem. Opisy są sugestywne – czy to pomieszczenia, otoczenia, warunków atmosferycznych, przemyśleń i zachowań bohaterów. Piętą Achillesową są tutaj jednak dialogi, które u mnie powodowały przewracanie oczami. Dzieciaki komunikowały się ze sobą półsłówkami, wypowiedzenie przez któregoś z nich dłuższej sekwencji zdań, było niemalże rarytasem. Wszystko odbywało się w głowach bohaterów, całość historii to ich przemyślenia, wspomnienia, marzenia i obawy.
Pomimo tej pięknie poprowadzonej narracji w połowie opowieści zaczęłam odczuwać znużenie, a niezwykle dziwny jest to fakt zważając na pozornie ciężką do emocjonalnego udźwignięcia tematykę powieści. Jakim cudem historia nie wywołała żadnych emocji, pomimo chęci jak najszybszego dobrnięcia do finału? Nie wiem.
Trochę ta fraza tutaj na przekór, ponieważ powtarzana była przez dzieciaki niejednokrotnie w dość ważnych kwestiach, na które miło by było poznać jednak odpowiedź. Pytane przez Barbarę o ich motywację do rozpoczęcia tortur natury emocjonalnej i fizycznej odpowiadały – nie wiemy. To tylko gra. Nie wiedziały co chcą z nią robić, jak zakończy się ta historia i dlaczego to zrobiły na taką skalę. Czy dzieci są z natury złe, tak jak przedstawił je Johnson i Golding w kultowej powieści „Władca much”? Czy dziecko rodzi się niczym puste naczynie, a zadaniem dorosłych jest ukierunkowanie go w stronę dobra? Czy w tak krótkim czasie pod nieobecność osoby dorosłej z dziecka wychodzi ten pierwotny instynkt i zamienia się w kata? „Zabawmy się u Adamsów” zdaje się nakierowywać na pozytywne odpowiedzi, przedstawia dziecko jako wcielone zło, którego czyny motywuje wyłącznie jego ciemna strona natury. Trudno mi również w pełni zaakceptować bierność Barbary, jak również jej zachowanie podczas sceny przedfinałowej.
Pomimo mej dość niskiej oceny chciałbym Was pchnąć w stronę obu powieści, ponieważ pod swą brutalnością poruszają one ciekawe dylematy moralne i skłaniają do licznych rozważań na temat psychologii człowieka.
