Niekwestionowany mistrz makabry. Jack Ketchum od zawsze stanowi dla mnie najbliższy z możliwych synonimów grozy. Jego proza charakteryzuje się dobitną surowością, brakiem nadmiernych opisów przyrody, otoczenia, czy rozbudowywania niczego niewnoszących w jego uznaniu wątków pobocznych. Mimo tego, jak można by domniemać okrojonego stylu i kwiecistych opisów, Ketchum był snajperem. Celował sprawnie i perfekcyjnie wychodziło mu dosadne przedstawienie zła drzemiącego w ludzkiej jednostce. Wiedział, co podkreślić, by odpowiednio wybrzmiało.
Po raz kolejny najmroczniejsze instynkty ukrył w plugawych personach, nie szczędząc przy tym rozlewu krwi i ogromu cierpienia. Każda z jego opowieści oscyluje wokół niecnych uczynków, którymi jest w stanie szafować względnie przeciętny człowiek. Zestawia dobro ze złem, rozwiązłość z cnotą, widowiskową śmierć z nędznym życiem, niewolę z władzą.
Niezależnie od warunków, czasów, a nawet miejsca zamieszkania nasz gatunek zdaje się być nieodwracalnie skażony pierwiastkiem zezwierzęcenia. Gorzej nawet. Krzywdzimy siebie nawzajem, nawet w ramach swego gatunku, a nawet tego samego stada w imię bezsensownych słów uznania usłyszanych z ust innych równie nieczułych istot. W imię zdobycia władzy. Nowych lądów. Przejęcia majątków. Grabież materialna i terytorialna, dewastacja cielesna sfokusowana na niewinnych kobietach, czy nawet dzieciach. Lubieżne ekscesy, zaspokajanie swych chorych żądz kosztem innych. M0rd w imię podniesienia własnej samooceny…
Czasy być może się zmieniają, jednak ten parszywy charakter wciąż drzemie wśród społeczności zasiedlającej naszą planetę.
Ketchum ulokował swą historię w roku 1848, która to stanowiła zakończenie wojny meksykańskiej. Wybrzmiewa w niej stukot końskich kopyt, niemalże wyczuwalny jest zapach źdźbeł trawy mielonych w kowbojskich ustach. W powietrzu unosi się raz po raz pył pochodzący z broni, kurz spustoszenia. Nie brak tu również okrzyków cierpiących kobiet- czy to podczas zorganizowanych dla szukających rozrywek mężczyzn orgii, publicznych egzekucji. czy z powodu ich agonii.
Choć solidnie wybrzmiewa tu westernowy klimat, który został przez autora perfekcyjnie odwzorowany, motywy powieści można by ulokować w jakiejkolwiek innej scenerii i nie straciłyby na naturalności. Prawdziwa, bolesna krzywda doświadczana z rąk drugiego człowieka jest tu kwintesencją. Z ogromnie rezonującymi wydźwiękiem.
Na koniec, nie mogę nie wspomnieć o tym, iż wydawnictwo dało popis z wydaniem „Przeprawy”. Krwiście czerwone brzegi, twarda oprawa i ilustrowane strony wywierają podczas lektury niebywałe wrażenie. Szacun.
We współpracy z Wydawnictwem Skarpa Warszawska
ig: suspense_books