Opętania, okultyzm, najstraszniejsze koszmary… a w centrum tych zajść podejrzany domek dla lalek.
💀Reginald Lympton jest kolekcjonerem wartościowych domków dla lalek, okropnie nadętym, perwersyjnym i chytrym. Pewnego dnia dostaje informację o wyjątkowej okazji, więc postanawia ubić targu ze schorowanym i w jego mniemaniu prostym mężczyzną. Oczywiście owoc tej transakcji przyniesie mu więcej niekorzyści, niż mógłby zakładać.
Edward Lee jest specjalistą od najznamienitszych ekstremalnych rarytasków. Jego powieści charakteryzuje brak jakichkolwiek zahamowań, totalna ohyda, oblecha, fujka, jak nie gorzej. Tym razem postanowił zaskoczyć swoich czytelników czymś bardziej „wyważonym”, składając hołd jednemu ze swoich ulubionych pisarzy grozy – M. R. Jamesowi. „Domek dla lalek” jest pastiszem wiktoriańskiej prozy właśnie tego autora, dokładniej rzecz ujmując – nawiązuje do opowiadania pod tytułem „Nawiedzony domek dla lalek”.
Po lekturze tej nowelki, która nie liczy nawet stu stron, postanowiłam zapoznać się z pierwowzorem i przyznam szczerze – Lee napisał to fenomenalnie! O wiele bardziej podobała mi się jego wersja podejścia do tematu przeklętego domku dla lalek, gdyż swoim humorystycznym zapędem wywołał na moich ustach uśmiech, ordynarne sceny erotyczne dodały pikanterii, a opisy wprost z prozy gotyckiej fantastycznie dopełniły obraz całokształtu.
Lee jest niezwykle świadomym autorem, posługuje się słowem w sposób niebanalny, niekonwencjonalny. Potrafi budować napięcie, prowadzi akcję niczym wprawny dyrygent ogromną orkiestrę, angażuje czytelnika i nie odpuszcza do ostatniej strony. Przejmuje stery, dosłownie wciąga człowieka i nie chce wypuścić ze swoich objęć. Możnaby oczywiście pomarudzić, iż nowelka jest zbyt krótka, jednak weźcie pod lupę fakt, iż oryginalny twór stanowi nieco ponad dwadzieścia stron tekstu. Ode mnie max 💀, nie mam się do czego przyczepić.