Czytaliście kiedyś książkę z poczuciem pt. „gdzieś to już było”?
Nie wiem na ile bezspoilerowo wyjdzie, obiecuję postarać się jak mogę – jeżeli jednak jesteś przed lekturą, wróć lepiej na plotki po czytanku. Będzie bezpieczniej.
Na początek (długiego jak na moje możliwości elaboratu) krótkie streszczenie fabuły:
Życie Casey legło w gruzach, po tym jak w tragicznych okolicznościach zginął jej mąż. Kobieta jest rozgoryczona, bez perspektyw na dalszy rozwój kariery pogrąża się w upojeniu alkoholowym i całymi dniami popija drinki wszelkiego sortu. Jej drugim ulubionym zajęciem, zaraz po zapijaniu smutków jest podglądanie przez lornetkę sąsiadów z naprzeciwka. Na pierwszy rzut oka kasiasta rodzinka – ona jest byłą modelką, on twórcą aplikacji, inżynierem. Jednak im dłużej się im przygląda, zaczyna zauważać niepokojące zachowania, które w szybkim tempie mnożą się niczym rysy na lustrze. Wnet lustro pęka, kobieta znika. Casey podejrzewa, iż to mąż aktorki stoi za tym tajemniczym zaginięciem…
Mam wrażenie, że Sager obrał sobie drogę tworząc retellingi sprawdzonych już historii. Jego poprzednie powieści – „Wróć przed zmrokiem” i „Zamknij wszystkie drzwi” odpowiednio przywodziły na myśl typowe ghost stories typu „Nawiedzony dom na wzgórzu” i satanistyczne „Dziecko Rosemary”. Czym się zatem wyróżniały? Otóż obróceniem głównego horrorowego stylu w klasyczny thriller. Autor przyzwyczaił nas do racjonalnych zwrotów akcji, przez które podzielił odbiorców na dwa obozy – tych łaknących paranormalnych obrotów spraw, oraz tych usatysfakcjonowanych thrillerowym zakończeniem.
Cóż zatem postanowił zrobić Sager – zadowolić tych grozomaniaków, zmieniając nieco plan działania…
Czytając sam opis „Domu po drugiej stronie jeziora” w głowie jawiły mi się dwa poprzednio już czytane thrillery psychologiczne tj. „Kobieta w oknie”, jak również „Dziewczyna w pociągu”. W każdym z nich główna bohaterka jest uzależniona od alkoholu, po przejściach, z nieprzepracowaną traumą. Każda z nich lubi również obsesyjnie podglądać pewną rodzinę, w której w pewnym momencie ginie kobieta. Domniemanie zamordowana przez swojego męża. Brzmi znajomo, nieprawdaż?
Kto nie czytał tych książek, z pewnością poczuje powiew świeżości u Sagera. Schemat psychologiczny ustanowiony przez autorki wspomnianych książek był lata temu czymś nowatorskim, ciekawym. Niestety, w „Domu po drugiej stronie jeziora” ten schemat nie był już dla mnie intrygujący, wręcz nużący. W moim odczuciu autor nie przedstawił zbyt obrazowo różnicy między fazą upojenia alkoholowego głównej bohaterki, a stanami otrzeźwienia. Przez to granica między jej wyobrażeniami, a wydarzeniami rzeczywistymi nie istnieje. Brakowało mi tutaj tego poczucia zagubienia, oszołomienia, niepewności. „Niepokojące wydarzenia” w domu sąsiadów też nie były jakoś „WOW” niepokojące – ot np. typiarka rozmawiała w pokoju przez telefon, wchodzi stary – a ona zdziwiona i odkłada telefon () Albo – siedzi przy komputerze i wydaje się zszokowana, tym co tam przeczytała. () No bez jaj.
Aż tu nagle przychodzi czas (przy ok 75% fabuły) na mózgotrzepny zwrot, przy którym odbiorca się rozbudza (czyt. ja), albo robi wielkie oczy i mówi „nie no, człowieku, tak się nie umawialiśmy”. Jak dla mnie to rozwiązanie akcji uratowało tę książkę, przestała być wtórna, nabrała swojego własnego charakteru. Tego mroku mi brakowało w pierwszej połowie książki, tego jeziornego klimatu, poczucia wypchanych glonami bebechów i brudnej, mulistej wody w płucach. Szalone to było, czy racjonalne i sensowne – co mnie to, ważne, że był fun, Proszę o więcej mroku Panie Sager i innowacyjnej, klimatycznej akcji.
Współpraca barterowa z Wydawnictwem Mova.