Pani czasu i śmierci, chaosu i destrukcji. Hinduska pogromczyni demonów i sił zła. Choć ikonograficznie przedstawiana jest w sposób zróżnicowany, najczęściej prezentuje się ją, jako ciemnoskórą (lub o granatowej barwie ciała), wieloręką postać dzierżącą w swoich dłoniach miecz, ostry trójząb, jak również odciętą głowę. Jej szyję zdobi naszyjnik wykonany z ludzkich czaszek, odziana jest w tygrysią skórę, a na jej twarzy widnieje długi, wyciągnięty język. Wierni uśmierzają gniew swojej bogini składając ofiary i darując jej ich krew.
Jak można się domyślić, tytułowa bogini odgrywa ogromną rolę w „Domu bogini Kali” i wychodzi na pierwszy plan stosunkowo szybko. Jej dzikie żądze zostały przez autorkę wplecione w opowieść traktującą o obsesji, demonach i granicy między prawdą, a fikcją.
Współpraca patronacka reklamowa z @wydawnictworeplika

Akcja tej wiktoriańskiej powieści grozy rozgrywa się na przełomie kilku zimnych, lutowych dni w 1907 roku, w Londynie. Aktorka wykreowała bardzo realistyczną historię, z której wręcz słychać gwar londyńskiej, arystokratycznej socjety. Majestatyczne bale, które organizowano w przepięknych salonach bogaczy zostały odwzorowane z niezwykłą precyzją, a mroczne zajścia mające nań miejsce dodały mistycznego animuszu. Całość fabularna jest niezwykle intrygująca i wciągająca, zupełnie odbiegająca od większości powieści grozy, jakie miałam przyjemność czytać.

„Dom bogini Kali” ujął mnie swoją oryginalnością, która charakteryzuje się łączeniem skrajnych przeciwieństw. Przepiękne sale wypełnią się seansami spirytystycznymi i czarną magią, czyste intencje bohaterów zostaną skalane brudnymi myślami, a sceny perwersji momentami przyprawiają o dreszcze i wywołują rumieniec na twarzy.

Ogromnie podobał mi się sposób, w jaki była prowadzona narracja – choć akcja rozgrywa się zaledwie na przestrzeni kilku dni, to jest naładowana pikantnymi i brutalnymi scenami, Poczucie odrealnienia nie odpuszcza do samego końca, a wizje niektórych bohaterów balansują gdzieś między oniryzmem, a psychozą i wprowadzają w czytelniczą konsternację. Wątek choroby psychicznej w połączeniu z seansem spirytystycznym był tu rozegrany po mistrzowsku. Nietypowa narracja, prowadzona na zasadzie łamania czwartej, czyli bezpośrednich zwrotów do czytelnika z początku dodaje książce osobistego wydźwięku i przywodzi na myśl serial o Bridgertonach. Nie wiemy, kto opowiada nam tę historię, ale cały czas siedzimy jak na szpilkach i czekamy na rozwój wydarzeń i ujawnienie postaci narratora. Świetne to było! Czytajcie, suspensowy patronat.

