
Niedziela na blokowisku, lata 90-te, z okien pogrywa disco relax, na balkonie facet w podkoszulce popala fajeczkę spogląda czy na parkingu stoi jego polonez i potupuje nóżką. Na sufitach kasetony, ściany pokryte boazerią, pikowana derma na drzwiach wewnętrznych od mieszkania, a w środku temperamentna matka z córką i ich toksyczny świat…
Kobieta, której przedwcześnie umiera matka, postanowiła podzielić się swoimi niesamowicie intymnymi przeżyciami z czytelnikami. Spisane wyznania stanowią urywki wspomnień z dzieciństwa, odczucia z okresu choroby matki, jak również po jej śmierci. Nie była gotowa na tę śmierć, była zbyt młoda, jednak nowotwór nie zna litości i spadł niczym grom z jasnego nieba.
Podejrzewałam, iż książka wywoła we mnie masę emocji – tak było. Nie tylko odczuwałam współczucie w stosunku do dziewczynki troszczącej się o matkę, ale również i do jej mamy, która mimo, iż zdaje się być silną kobietą cały czas sprawiała wrażenie nieszczęśliwej. Frazesy, którymi karmiła córkę momentami wprawiały mnie w osłupienie. To samo tyczyło się relacjonowanych wydarzeń przez autorkę, po śmierci swej rodzicielki.
Nie potrafię ocenić tej książki pod kątem „podobała/nie podobała mi się”. Jest przepełniona intymnością, prywatnymi relacjami, o których zwykle rozmawia się za zamkniętymi drzwiami. Wkraczając w tę strefę, czułam się jak dociekliwa sąsiadka podsłuchująca przez szklankę zza ściany, albo zaglądająca przez uchylony lufcik do czyjegoś intymnego zakątka. Osoby zmagające się z żałobą po śmierci matki z pewnością ciężko przyjmą tę lekturę.
„Jakie są matki? Matki są zmęczone. Szczególnie stare matki, martwe matki i młode matki.”