„Po zmroku”, czyli pierwsze moje spotkanie z twórczością Bartosza Szczygielskiego. Zdecydowanie pozytywne zaskoczenie, gdyż na naszej polskiej scenie kryminalno-thrillerowej pojawił się kolejny autor odważnie sięgający po motywy zarezerwowane stricte dla konwencji powieści grozy. Jeszcze nie tak dawno mieszanka gatunkowa i zacieranie rzeczywistości zjawiskami nadnaturalnymi była niespotykanym i raczej niezrozumianym fenomenem. No bo jak – thriller, to ma być thriller, a nie jakieś duchy i pierdoły wyrwane z innego świata.
Zapewniam Was – Bartosz Szczygielski w tym szczególnym przypadku lawiruje między gatunkami niczym Riley Sager, bezpardonowo pogrywając z czytelnikiem do ostatniej strony. Kompilacja problemów natury ludzkiej, tych o rzeczywistym wydźwięku, zahaczających poniekąd o schizofreniczne epizody i psychotyczne akty w zestawieniu z siłami nieczystymi, czarnymi mocami i złem czyhającym w leśnej gęstwinie stanowi fenomenalną bazę pod historię. Autor wymyślił złożoną powieść, w której pogrywa z umysłem czytelnika do ostatnich stron nie przedstawiając odpowiedzi na źródło tego zła. Dwutorowa narracja prowadzona na dwóch liniach czasowych – obecnie i w latach dziewięćdziesiątych jest również interesującym zabiegiem. Szczygielski zaoferował mi powrót do dziecięcych lat, przypominając sporo niuansów, zatartych w pamięci od dawna. Odtwarzacz muzyki typu jamnik, hity z tamtejszych lat, jak również uwielbiane przez wszystkie dzieci figurki hipopotamów z jajek niespodzianek. Wszyscy je kochaliśmy i kolekcjonowaliśmy!

Fabułę „Po zmroku” otacza złowieszcza atmosfera, która wprowadza oniryczny klimat i zewsząd osacza. Biwakowy vibe, szeleszczące tataraki, ciemny las i aura tajemnicy nie do odgadnięcia. Jestem pewna, że zakończenie Was zaskoczy i przyprawi o ciarki. @bartosz_szczygielski – świetnie to wymyśliłeś i splotłeś w całość!
„Przyjechałyśmy wczoraj z Moniką do Uroczyska, a kiedy rano wstałam, nie było jej w pokoju. Znalazłam jej but nad jeziorem…”
Współpraca reklamowa @czwartastronakryminalu

