Wydane w latach siedemdziesiątych XX wieku „Całopalenie” stanowi jedną z najważniejszych powieści grozy. Jak wiadomo, w tamtych czasach wszelakie nawiedzenia były „na topie”, stąd też książki w stylu „Dziecka Rosemary”, „Egzorcysty”, oraz cała saga z Warrenami na czele.
Powieść skupia się na małżeństwie Bena i Marian Rolfe, którzy to zmęczeni życiem w wielkim mieście pragną przeprowadzić się do przestronnej posiadłości. Marian – kobieta kochająca architekturę, pasjonatka aranżacji wnętrz i renowacji mebli postanawia namówić męża na letnią przeprowadzkę do luksusowej posiadłości za „marne grosze”. 900 dolców za willę z basenem – ale gdzie jest haczyk? Nie ma, trzeba tylko karmić staruszkę, matuśkę zamkniętą za drzwiami. Ale spokojnie, ona nie będzie zawadzać…
Cóż to była za historia. Obrazy namalowane słowem przez Marasco do teraz przewijają się w mojej głowie niczym niemy film. Fabuły nie mogę Wam więcej zdradzić, ale podam słowo klucz: obsesja.
„Wyobraził sobie że te pędy i gałęzie to chaotyczna plątanina, która jakimś sposobem zaczęła obrastać jego mózg”.
Piękna proza, niespieszna akcja – wręcz mozolne dojście do widowiskowego finału, który niejednemu złamie serce.